Tytuł tego artykułu brzmi jak chamski clickbait albo reklama cudownego sposobu na zdobycie fortuny w pół godziny, ale to nie tak. Zwykle, gdy klienci i dziennikarze podnoszą takie larum, sprawa dotyczy na przykład kolejnego produktu w stylu audiovoodoo, problemów z awaryjnością jakiegoś wzmacniacza, powtarzających się doniesień o nieuczciwości któregoś z dealerów albo innych problemów, z którymi 99% ludzi kupujących sprzęt grający pewnie nigdy się nie zetknie. Tym razem jest na odwrót.
Jak wiadomo, nawet tak specyficzna, zamknięta, niekiedy wręcz hermetyczna branża nie funkcjonuje w próżni. Czy tego chcemy, czy nie, sektor audiofilskiej aparatury jest częścią znacznie większego rynku elektroniki użytkowej, na którym dziś obowiązują zasady, z jakimi jako konsumenci dawno nie mieliśmy styczności. Przestoje w fabrykach, coraz dłuższy czas oczekiwania na dostawy, drożejące podzespoły, a nawet proceder polegający na masowym wykupywaniu kart graficznych do kopania kryptowalut - wszystko to wywołało wzrost cen, który wiele osób poczuło już na własnej skórze. Ale to tylko początek. Do podwyżek wprowadzonych przez producentów sprzętu należy bowiem doliczyć rosnące koszty transportu, inflację czy wreszcie mocne wahania kursów walut. Efekt? Kto zrealizował marzenie o zakupie nowego wzmacniacza, kabla lub pełnego systemu stereo mniej więcej do końca ubiegłego roku albo jeszcze wcześniej, może czuć się wygrany, a kto odkładał tę decyzję na później, cóż - będzie musiał dołożyć jeszcze trochę grosza albo obniżyć swoje wymagania.
O jakich kwotach mówimy? Wszystko zależy oczywiście od konkretnego przypadku. Zdarzają się urządzenia, których ceny mniej więcej się utrzymały, jednak kiedy piszę kolejną recenzję i chcę się w niej odnieść do sprzętu, który opisywałem już wcześniej albo który stanowi pewien punkt odniesienia, muszę sprawdzać ceny na bieżąco, żeby nie wyjść na ignoranta. Z tym samym problemem borykam się, gdy odpowiadam na maila z prośbą o poradę. Dawniej na takie wiadomości odpisywałem w pewnym sensie automatycznie, mając w głowie rozmaite dane na temat urządzeń, które moim zdaniem sprawdziłyby się w konkretnej sytuacji. Byłem świadomy, że jeśli testowałem jakiś model dwa lata temu, to jego cena prawdopodobnie od tego czasu albo w ogóle się nie zmieniła, albo zwiększyła się symbolicznie. Teraz to już przeszłość. Kiedy chcę polecić pytającemu jakieś kolumny, wzmacniacz lub przetwornik, muszę najpierw upewnić się, czy po podwyżce poruszamy się jeszcze w obrębie tego samego przedziału cenowego, czy jest to już zupełnie inna półka.
Ostatnio złapałem się na tym, polecając komuś wzmacniacz Unison Research Preludio, który jeszcze trzy lata temu można było kupić za 11999 zł. Dziś ten piękny lampowiec kosztuje już 15999 zł. W wyszukiwarce wyskoczyła mi też kwota 8999 zł, ale po kliknięciu i przejściu na stronę sklepu okazało się, że obowiązuje jednak cena 15999 zł. To jest dopiero clickbait... Szanse na uzyskanie rabatu pewnie istnieją, ale spodziewam się, że sporo w tej kwestii będzie zależało od tego, czy kupujący jest zdecydowany i ma już jakąś historię zakupów w danym miejscu, czy "przychodzi z ulicy" i generalnie zawraca gitarę. Pamiętajmy bowiem, że cały czas obowiązuje prawo umożliwiające klientom zwrot towaru bez podania przyczyny w ciągu 14 dni od jego odebrania. Na zamówiony sprzęt zazwyczaj trzeba czekać, czasami po kilka miesięcy. W tej sytuacji nie ma co marnować czasu na malkontentów, którzy koniec końców pewnie i tak odeślą wzmacniacz z porysowaną obudową. Że co? Że to paradoks i patologia, aby klienci musieli włożyć trochę wysiłku w to, aby wejść w posiadanie wymarzonej elektroniki? W takim razie porozmawiajcie z ludźmi, którzy przymierzali się do kupna samochodu i nie zdążyli przed podwyżkami.